Ten rok szkolny zaczęłyśmy od sporej ilości zajęć poza domem i choć na przestrzeni czterech miesięcy wiele się zmieniło w naszym tygodniowych grafiku, to i tak dużo czasu poświęciłyśmy na warsztaty, lekcje muzealne i spotkania integracyjno-edukacyjne.
Pod koniec pierwszego semestru mogę powiedzieć, że wspólna nauka podstawy programowej w domu zajmuje nam w tym roku ok. 60 min dziennie przez 4-6 dni w tygodniu (również w weekendy czy inne wolne dni, jeśli nie mamy planów wyjazdowych).
Z innych stałych zajęć Amelka ma 2 razy w tygodniu język angielski, a basen, zajęcia ruchowe, zajęcia plastyczno-integracyjne i zajęcia matematyczne – raz w tygodniu. Wszystko razem przekłada się na około 2 godziny zajęć dziennie, czyli stosunkowo niedużo. Dlatego też w okresie jesienno-zimowym wzięłyśmy udział w wielu innych wydarzeniach. Oto prawie cała lista:
- zajęcia z leśnikiem pt. “Zielono mi” w Lesie Bielańskim
- zajęcia z leśnikiem pt. “Dzik nie jest wcale taki zły” w Lesie Bemowskim
- zajęcia z leśnikiem pt. “Spacer Tropicieli” w Puszczy Kampinoskiej
- warsztaty lepienia naczyń z gliny metodą pradziejową w Państwowym Muzeum Archeologicznym
- lekcja muzealna “Mity nie tylko greckie” w Łazienkach Królewskich
- lekcja muzealna” Odkrycia i wynalazki” w Łazienkach Królewskich
- zajęcia w ZOO pt. “Po co komu ogon?”
- zajęcia w ZOO pt. “Opieka nad zwierzętami egzotycznymi i domowymi”
- warsztaty odtwarzania z modeliny paciorków szklanych w Państwowym Muzeum Archeologicznym
- “Specjalna lekcja w wagonie motorowym” w Stacji Muzeum
- warsztaty “Tajemnice Starej Monety” w Muzeum Historii Żydów Polskich
- Wystawa kosmiczna “Gateway to Space”
Wszystkie te atrakcje odbyły się w przeciągu zaledwie trzech miesięcy, od października do grudnia. W połączeniu z innymi regularnymi zajęciami oznaczało to dla nas sporo dojazdów, a tym samym poświęcenia dużej części wolnego czasu, ale zdecydowanie było warto.
Niemniej w styczniu starałyśmy się już nie angażować w żadne dodatkowe warsztaty. Wyciągnęłyśmy sanki i spędzałyśmy po trzy, cztery godziny dziennie na śniegu. W tym czasie zbudowałyśmy chyba więcej bałwanów niż przez wszystkie poprzednie zimy razem wzięte, zwłaszcza jeśli wliczymy te dwa, które dziewczynki próbowały uratować od roztopienia chowając je w zamrażalniku, a które zostały przeze mnie bezlitośnie eksmitowane na balkon. 😉
.