Nasze początki czyli co nas skłoniło do edukacji domowej
Pomysł edukowania w domu pojawił się, kiedy nasza starsza córka miała mniej więcej 4,5 roku i przed sobą roczne przygotowanie przedszkolne. Wiedziałam, że będzie to “zerówka” przedszkolna ale wizja wysłania jej później do szkoły nie wzbudzała, delikatnie mówiąc, mojego entuzjazmu. Nałożyło się na to kilka czynników.
Po pierwsze brak odpowiedniej (czyt. małej i cieszącej się dobrą opinią) szkoły w okolicy. Nasza szkoła rejonowa jest nie tylko duża, ale też niezbyt przyjazna uczniom i rodzicom, co miałam możliwość sama zaobserwować i to podczas paru króciutkich wizyt.
Po drugie – kiepsko zorganizowana reforma obniżająca wiek szkolny, która zmusiła rodziców do odraczania obowiązku szkolnego i w konsekwencji do kumulowania dużej liczby dzieci z różnych roczników w tej samej klasie. Amelka idąc do pierwszej klasy będzie miała 5 lat i 9 miesięcy a razem z nią mogą uczyć się dzieci, które 7 urodziny obchodziły kilka miesięcy temu a to nie są małe różnice.
Po trzecie – chciałam mieć większy wpływ na wychowanie własnego dziecka i możliwość spędzania z nią większej ilości czasu niż godzina rano i wieczorem. Sama pracuję popołudniami więc kiedy córka wracałaby do domu ja byłabym w pracy.
Po czwarte – fakt, że od tej pory nauczyciele a więc bliżej nieznani mi ludzie, będą wywierać wpływ na dziecko, kształtować jego zachowanie, nagradzać i karać, krzyczeć na nie i je chwalić, niezależnie od tego czy mi się to podoba czy nie. Będą je oceniać i wpływać na jego poczucie własnej wartości. Jako nauczyciel, który odszedł z zawodu po kilku latach pracy w warszawskich szkołach, wiem jakie są realia szkolne – liczą się przede wszystkim wyniki testów i posłuszeństwo,wypracowane metodą kar i nagród.
Po piąte – wizja wolności od szkoły a więc brak konieczności dostosowywania życia rodzinnego do trybu szkolnego, z którym wiąże się m.in. codzienne odprowadzanie dziecka rano do szkoły, urlopy w lipcu i sierpniu, popołudniowe odrabianie prac domowych itd. Wolność od szkoły to też możliwość dysponowania naszym czasem według naszych potrzeb i upodobań oraz oszczędzenie dziecku wielu godzin siedzenia w ławce.
Reakcja Amelki i reszty rodziny
Pomysł edukacji domowej podsunęła mi Kasia, która była opiekunką Amelki od 10 miesiąca do 3 roku życia a później, jako studentka pedagogiki, pisała pracę magisterską właśnie na temat spełniania obowiązku szkolnego poza szkołą. Zaczęłam czytać o wymaganiach, możliwościach, wadach i zaletach takiego rozwiązania i im więcej czytałam, tym bardziej przekonywałam się do tego pomysłu. Mąż, na początku lekko sceptyczny, szybko dał się przekonać, że warto spróbować życia bez szkoły i od tej pory wspierał moje dążenia do rozpoczęcia edukacji domowej. Czytał i podsyłał mi artykuły na ten temat, sporo o tym rozmawialiśmy.
Amelka z kolei cieszy się na myśl, że będę uczyła ją w domu i szybko pochwaliła się paniom w przedszkolu. Na tę chwilę jej chęć uczenia się w domu wynika chyba głównie z chęci spędzania ze mną większej ilości czasu. Niezbyt chętnie chodzi do przedszkola, bo nie może robić tam tego, co chce, czyli ciągle się bawić.
Nasze plany i oczekiwania
Nie mamy ani wielkich planów ani wielkich oczekiwań w stosunku do edukacji domowej. Traktujemy to trochę jak eksperyment, jeśli się uda, tzn jeśli będzie nam się obu podobało, to będziemy kontynuować naukę w kolejnych latach ale jeśli nie – nie wykluczamy powrotu do szkoły.
Będzie to dla nas nowe doświadczenie, które już zaowocowało tym, że przeczytałam sporo książek dotyczących porozumiewania się z dziećmi, przekazywania wiedzy i rozwoju osobistego. Część z nich została przeze mnie opisana w dziale Polecamy – książki